Poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia PO Paweł Zalewski odbył pełną ukłonów i kurtuazji debatę ze Zbigniewem Ziobro. Okazją była 5. rocznica powstania Salonu24, moderował niezły dziennikarz Igor Janke, twórca portalu.
W jednej z wypowiedzi Zalewski dokonał niesłychanego nadużycia. Podsumowując politykę niemiecką Śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i rządu PiS, powielił tezy prezentowane wcześniej przez takich jej znawców jak Roman Giertych – nasze zdecydowanie i konsekwencja były czysto werbalne, w rzeczywistości na każdym kroku ustępowaliśmy Niemcom. Jestem pewna, że weto do umowy Unia-Rosja było przez nas zgłoszone w gruncie rzeczy w interesie Niemiec. Pojawił się jednak nieśmiertelny przykład Traktatu Lizbońskiego. Tym razem nasi patriotyczni oponenci wylansowali tezę, że polskie stanowisko „przywiózł” do Warszawy ówczesny komisarz ds. przemysłu Guenther Verheugen. Pełniłam funkcję minister spraw zagranicznych, uczestniczyłam w znacznej części (choć nie we wszystkich zdarzeniach), negocjacji traktatowych. Pewnymi elementami negocjacji nawet kierowałam, za każdorazową zgodą Premiera i Prezydenta. Z całą pewnością wiem, z jakim trudem i determinacją forsował nasze stanowisko Prezydent. I jak wiele dzięki Jego żelaznej determinacji uzyskaliśmy. A wizyty Verheugena nawet nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Wysłuchałam zapisu dźwiękowego debaty i zaskoczona zadzwoniłam do ministra Macieja Łopińskiego. On również nie słyszał o jakimkolwiek nadzwyczajnym zaangażowaniu komisarza w sprawy traktatowe. Odświeżyłam sobie jednak pamięć dzięki Internetowi. Otóż 22 czerwca 2007 roku, w ostatnim dniu szczytu traktatowego w Brukseli „Gazeta Wyborcza” opublikowała apel Verheugena do niemieckich polityków, żeby bardziej respektowali polską wrażliwość, a do Polaków, żeby nie blokowali integracji unijnej. Takich wezwań, od wczesnej wiosny 2007 do końca negocjacji, były tysiące. Jaką to grę podjęła tym razem jedynie słuszna gazeta ramię w ramię z tryskającym pewnością siebie eurodeputowanym, budując narrację wokół tamtej historii? Czy przypadkiem nie chodzi o kolejną kampanię dyskredytującą PiS w jego twardym elektoracie?
Okres negocjacji nowego traktatu europejskiego był jednym z najbardziej intensywnych okresów polskiej dyplomacji. Przyjmowaliśmy niezliczone delegacje „ życzliwych”, próbujących nakłonić do ustępstw. Polskie stanowisko Prezydent przekazał pani kanclerz Angeli Merkel w Merseburgu 16 czerwca 2007 roku. Towarzyszyłam mu wówczas, a prócz mnie dwójka „Szerpów” i tłum dyplomatów. Dzięki temu doświadczeniu na drugi dzień, podczas pierwszego formalnego, legislacyjnego posiedzenia Rady (GAERC) mogłam zastosować tę samą metodę – nie liczyć na to, co inni za nas zgłoszą, nie dzielić włosa na czworo. Zrobiłam podobnie jak Prezydent – przedstawiłam całe polskie stanowisko „in extenso”. Dlaczego polskie media typu TVN podjęły wówczas taki rwetes? Pani redaktor Inga Rosińska z szybkością karabinu maszynowego wyrzucała z siebie słowa potępienia pod moim adresem.
I nie chodziło tu wcale o system głosowania w Radzie. Pierwiastek kwadratowy był przecież tylko zmodyfikowaną podwójną większością Prezydent wyznaczył kilkanaście merytorycznych priorytetów, między innymi wykreślenie zapisu o prymacie prawa europejskiego nad krajowym. I np. wpisanie, że sfera bezpieczeństwa wewnętrznego jest wyłączną kompetencją państwa członkowskiego. To uniemożliwiało uwspólnotowienie działalności służb specjalnych. A przecież to ważna sfera prowadzenia polityki zagranicznej państwa – suwerennej polityki. Po konsultacjach w Merseburgu w niemieckiej prasie zaczęły pojawiać się głosy, że może warto dać Polakom pierwiastek. Tak pisano w „Die Welt”, kojarzonym z ekipą rządzącą. Było dla mnie jasne, że polskie postulaty dotyczące podziału kompetencji między UE i państwo członkowskie uznano za najgroźniejsze. Przed wyjazdem do Brukseli uzgadnialiśmy warianty negocjacji – w gronie wszystkich zaangażowanych: Prezydenta, Premiera, MSZ, Szerpów, ekspertów. Nie było wątpliwości, po słynnym haśle Rokity: „ Nicea lub śmierć”, że są warianty dla nas korzystniejsze niż pierwiastek. Taki wariant wynegocjowaliśmy, i wiele innych zapisów. Pod koniec negocjacji pani kanclerz wcale nie była najważniejszym graczem. Rozczarowane „Die Welt” podawało, że przecież mogliśmy wynegocjować pierwiastek, gdybyśmy byli twardsi, dostalibyśmy go w prezencie. Ogłoszono jednak sukces Angeli Merkel, nakręcono o tym cukierkowe filmy dokumentalne. W takim niemieckim dokumencie pani kanclerz pokonuje opór prezydenta Kaczyńskiego. Niemiecka potrzeba sukcesu stała się sygnałem dla osób pokroju Pawła Zalewskiego do dyskredytowania własnej ekipy negocjacyjnej. Na nic się zdały tłumaczenia, Na nic wiedza, że po „oszałamiającym sukcesie” Niemcy musiały wzmacniać swoją pozycję na gruncie prawa wewnętrznego, a trybunał w Karlsruhe zwlekał z wyrażeniem zgody na ratyfikację. Ale to polscy politycy budują pozycję Angeli Merkel kosztem własnego Prezydenta, ofiary katastrofy smoleńskiej.
A Guenther Verheugen? Zapewne metoda telepatii podpowiedział Prezydentowi Joaninę czy swoiste opt-out z Karty Praw Podstawowych. To pewnie on podpowiadał w trakcie konferencji międzyrządowej premierowi Kaczyńskiemu, że należy powoływać się na konwencję genewską o prawie traktatów, która dawała nam niejako „nowe otwarcie”, przypominała partnerom, że do końca negocjują suwerenne państwa. O tym, że do końca negocjacji można podważać ich rezultat. Taki zapis, zgłoszony przez nas, znalazł się w dokumentach konferencji, miesiąc po szczycie w Brukseli.
Joanina, przedmiot politycznej awantury w Polsce po Brukseli, wzmacnianej przez Pawła Zalewskiego. Podobno służy nie tylko Polsce, ale przede wszystkim Niemcom. Po takim dictum nikt już nie zastanowi się, że Niemcy wcale nie potrzebują takiego mechanizmu, żeby blokować jakiekolwiek niekorzystne dla siebie decyzje. Po prostu to robią, od zawsze. Irytuje ich natomiast możliwość podobnego działania, przy użyciu dostępnych instrumentów traktatowych, ze strony innych, zwłaszcza zaś nowych państw. Obawiam się, że rząd Tuska zamierza się z tej możliwości wycofać. A rzecznicy generalni w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości? Czy Paweł Zalewski zauważył, że rząd Donalda Tuska nie kiwnął palcem dla zrealizowania „okołotraktatowej” decyzji Rady w tej sprawie? Brak rzecznika działa na naszą niekorzyść, a przecież to Trybunał rozważał np. pisownię polskich
nazwisk na Litwie.
Po szczycie w Brukseli Prezydent był zadowolony, ale nie triumfował, dostrzegał potrzebę dalszego wzmacniania Polski. Po powołaniu rządu Donalda Tuska zabiegał o specjalną ustawę, wzmacniającą nasz kraj w procesie stanowienia prawa europejskiego. Do dziś się nie zgodzono.
Czy Paweł Zalewski nie widzi w tym niebezpieczeństw? W tej chwili w Unii nie działa już żaden traktat. Podejmowane są całkowicie polityczne decyzje, następuje narzucanie woli wielkich i silnych. Propozycje zmian traktatowych wskazują, jak bardzo wielcy gracze nie byli zadowoleni z kształtu Traktatu Lizbońskiego. Chcą zmian. Jakieś zmiany z całą pewnością są zawarte w projekcie traktatu akcesyjnego Chorwacji. Na ten temat z niepokojem wypowiadał się w swoim uzasadnieniu do rezygnacji z Rady Bezpieczeństwa Narodowego Jarosław Kaczyński, ja pisałam w artykułach. Kilka dni potem Marian Piłka, ten sam, który podnosił larum po Brukseli, napisał, że nikt z opozycji nie interesuje się groźbą traktatowego pogłębienia integracji. Nie tylko interesowaliśmy się, ale działania PiS spowodowały, że premier Tusk musiał na konferencji prasowej zakomunikować, że „ trzeba to dobrze rozważyć”, mimo, że wcześniej zmiany poparł.
W co więc gra prawa strona, w obliczu niebezpieczeństw, odgrzewając lizbońskie, całkowicie wyssane z palca „stare kotlety” , czyja to gra?
Warto wrócić do ostatniego wywiadu Śp. Prezydenta, którego udzielił Łukaszowi Warzesze. Wyjaśniał w nim, dlaczego nie cenił Pawła Zalewskiego. Był tym politykiem, który namawiał tragicznie zmarłą głowę państwa do związania się w naszej polityce międzynarodowej z Niemcami. To kolejny polityk, którego Prezydent, zgodnie z pięknym określeniem ministra Sikorskiego „ nie usłuchał”. „W gruncie rzeczy była to sprawa smaku…”. Szkoda, że Paweł Zalewski tego nie rozumie.
Anna Fotyga