Odwaga premiera Tuska

Dziennikarze tygodnika „Wprost” byli łaskawi pochylić się w tym tygodniu nad moją sylwetką. Okazję do tego stworzyły moje krytyczne wypowiedzi wobec działań premiera Tuska, prezydenta Komorowskiego i ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w dziedzinie polityki zagranicznej. Mój negatywny osąd aktywności obozu władzy podtrzymuję. Artykuł pani redaktor Aleksandry Pawlickiej, ze względu na zawarte nieścisłości wymaga mojego „ad vocem”.

1.Solidarność, ta pisana z dużego „S”, jak wielka miłość.

Byłam studentką ostatniego roku handlu zagranicznego w Sopocie, kiedy po raz pierwszy pojawiłam się w ówczesnej siedzibie związku. Przez jakiś czas byłam wolontariuszką, a wiosną 1981 roku rozpoczęłam pracę w dziale zagranicznym (a nie, jak czasem podawano, w istniejącym również dziale tłumaczy) . Każdemu młodemu człowiekowi życzę, żeby znalazł, jak ja wtedy, pierwszą w życiu pracę-spełnienie marzeń. Taką, której sens widzi się na każdym kroku, efekty są natychmiastowe i pracuje się wśród prawdziwej elity społeczeństwa. Znajomości zawarte wtedy stawały się przyjaźniami, a Polska była pupilem świata. Podczas przesłuchania w Sejmie powiedziałam, że ta praca była jak wielka miłość. Osiem lat później porzuciłam dla niej wszystko, co w życiu zawodowym osiągnęłam, bez sekundy wahania przyjęłam propozycję, która w imieniu władz związku składał mi Maciej Łopiński. To wówczas zaczęłam bliską współpracę z wiceprzewodniczącym Lechem Kaczyńskim. Pierwszym wydarzeniem międzynarodowym, w którym brałam udział była Międzynarodowa Konferencja Pracy. W Sejmie mówiłam o dumie, którą odczuwałam, wchodząc 6 czerwca 1989 roku do Pałacu Narodów (ONZ) w Genewie, z plakietką „Poland”, jako ekspert Solidarności.

Późniejszy prezydent RP Lech Kaczyński był naturalnym kandydatem Polski do Rady Administracyjnej MOP, jako wiceprzewodniczący NSZZ „Solidarność”, doktor habilitowany nauk prawnych, specjalizujący się w prawie pracy, opozycjonista. Byliśmy zadowoleni, że to się udało, ale to była przede wszystkim Jego zasługa.

Moje tegoroczne zaangażowanie w program MOP dla Gruzji było naturalną kontynuacją tamtych zainteresowań. Do Tbilisi wylatywałam rano 19 kwietnia 2010 roku, nie przejmując się pyłem wulkanicznym, chciałam choć w części kontynuować pracę ś.p. Prezydenta. Po wypowiedziach Bronisława Komorowskiego dotyczących Gruzji uznałam, że przy tak zdefiniowanych priorytetach Polski tracę pole manewru. Zawiadomiłam o tym MOP i kurtuazyjnie ministra spraw zagranicznych Polski. To była moja decyzja. Premier Tusk nie miał w tej sprawie żadnych kompetencji, nie przyjmował mojej dymisji, ponieważ mnie nie zatrudniał.

2. W artykule przytoczone są nieprawdziwe, wręcz karykaturalne fakty dotyczące mojej kariery samorządowej w Gdańsku. Fakty są następujące:

W 2002 roku zostałam radną Gdańska z ramienia PiS. Jak na debiutantkę w wyborach uzyskałam całkiem dobry wynik. Zrezygnowałam z mandatu, zostając z rekomendacji PiS zastępcą prezydenta Gdańska. Do konfliktu z rządzącą PO, a w konsekwencji do podania się przeze mnie do dymisji i zerwania koalicji doprowadziły arbitralnie, lekceważące mieszkańców działania Platformy.

– Sprzeciwiłam się sprzedaży Gdańskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej firmie Stadtwerke Leipzig. Prezydent Gdańska postanowił pokrywać długi miasta wyprzedażą majątku. W tym przypadku nabywcą była firma będącą własnością niemieckiego miasta (PO nazywało to prywatyzacją). Uczestniczyłam kilka lat wcześniej w obsłudze programu Banku Światowego dla GPEC. Wiem, jak firma i jej infrastruktura zostały zmodernizowane. W tej chwili gdańszczanie płacą jedną z najwyższych w kraju cen ciepła, ale PO postawiła na swoim.

– Pod wpływem lobbingu przedstawicieli mniejszości niemieckiej prezydent Paweł Adamowicz postanowił doprowadzić do wybudowania pomnika upamiętniającego ofiary tyfusu zmarłe w więzieniu przy ul. Kurkowej w Gdańsku. Ponieważ sprawa była kontrowersyjna, projekt uchwały rady „spłynął” do mojego podpisu pod jego nieobecność. Postanowiłam dogłębnie zapoznać się ze sprawą. W wyniku osobistej kwerendy ustaliłam, że nie zostały upamiętnione pomnikiem inne ofiary więzienia, zmarłe lub zamordowane w czasie II wojny światowej. Z informacji pracowników Muzeum Stutthofu wynikało, że prawdopodobne mogło być przeniesienie tyfusu przez osadzonych pod koniec wojny przy Kurkowej kapo obozu. Wśród zmarłych i pogrzebanych prawdopodobnie znajdował się asystent opisanego w „Medalionach” Zofii Nałkowskiej profesora Spannera, który prowadził eksperymentalną produkcję mydła z ludzkiej tkanki tłuszczowej. Dodatkowo podjęcie decyzji w tej sprawie odbywało się niezgodnie z prawem, bo naruszało kompetencje Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Mam w tej sprawie list ś.p. Andrzeja Przewoźnika. Po wielkiej awanturze decyzja została podjęta głosami PO i SLD. To było jedno z wydarzeń budujących legendę o mojej nieufności.

– Podczas kolejnej nieobecności prezydenta Adamowicza przedłożono do mojego podpisu projekt uchwały rady o lokalizacji znacznej ilości automatów do gry w Gdańsku. Odmówiłam podpisania. Po awanturze z inwektywami pod moim adresem uchwała została podjęta głosami PO i SLD.

– Przedłożono do mojego podpisu zarządzenie przekazujące atrakcyjne grunty w sąsiedztwie planowanego przebiegu autostrady bezprzetargowo, w wyniku łańcuszka wcześniejszych decyzji, zacierających i rozmywających odpowiedzialność. Odmówiłam podpisania, skierowałam sprawę do prokuratury. Po mojej dymisji byłam wielokrotnie przesłuchiwana, spawie nie nadano biegu.
Podaję kilka przykładów tak wyśmianej przez panią redaktor mojej działalności w Gdańsku. To prezydent Adamowicz ma powody do wstydu, nie ja. Życzę moim kolegom przejęcia władzy w mieście, z korzyścią dla jego mieszkańców.

Pani redaktor była łaskawa opisać jakąś fikcyjną sytuację odnoszącą się do realizacji polityki zagranicznej. Istotą okresu 2005–2007 było ścisłe współdziałanie ś.p. Prezydenta, premiera i ministra spraw zagranicznych. To prawda, że byliśmy w jej wizji tak zgodni, że nie potrzebowaliśmy długich rozmów koordynacyjnych. Imponująca aktywność Prezydenta na Wschodzie wzmacniała naszą pozycję we wszystkich formułach wielostronnych i w negocjacjach bilateralnych. Prezydent budował swoją pozycję w państwach „prezydenckich” poprzez wzmacnianie jego ustaleń przez rząd na arenie międzynarodowej. Stworzyliśmy swoiste „perpetuum mobile”. Premier Jarosław Kaczyński był w tej grze bardzo aktywnym, inspirującym i ukierunkowującym ogniwem. Odbył dziesiątki spotkań międzynarodowych. Miał własny, klarowny i błyskotliwy pogląd w większości spraw międzynarodowych. Jako minister spraw zagranicznych otrzymałam od niego w formie pisemnej, uzgodnione wcześniej, uwzględniające moje zdanie, ale niewątpliwie autorskie ”wytyczne szefa rządu”. Pamiętam je do dziś, nie straciły nic ze swej aktualności. Podczas Rad Europejskich w tym czasie Polskę reprezentował Prezydent. Nie wiem, kiedy Polacy zrozumieją, jak bardzo kompetentnie to robił. Przemysł nienawiści zaciemnił również ten przekaz.

W artykule „Wprost” przytoczona została bardzo brutalnie sformułowana opinia na mój temat ministra Władysława Bartoszewskiego. Pokazuje ona to, co przewidziałam – premier Tusk instrumentalizuje starszego człowieka. Powiedziałam kilka lat temu w Sejmie, że do atakowania mnie PO używa szacownych kobiet i autorytety w podeszłym wieku. Nic się nie zmieniło. Zbadano, że należę do osób, które raczej wspierają kobiety w polityce, wychowałam się wśród osób starszych i nigdy ich nie obrażam. Premier Tusk uważa to za moją słabość, więc wykorzystuje. Cóż, wiele spraw nas różni.

Ta metoda na zawsze pozostanie kwintesencją cech szefa rządu, również jego odwagi.

Anna Fotyga

Powiązane wpisy

Leave a Reply