Karawana jedzie dalej

W dniu wczorajszym w „Polska The Times” opublikowany został artykuł pani Doroty Kowalskiej zatytułowany „Fotyga, kobieta o dwóch twarzach”, który miał być próbą przedstawienia mojej sylwetki.

Nie chcę komentować ocen, które pani redaktor przedstawiła na mój temat. Zastanawiające jest jedynie to, że te pozytywne są przedstawione przez osoby podające własne nazwisko, a złośliwe, insynuacyjne, przez „znajomych” albo „polityków PiS”. Jednak nawet wśród tych pozytywnych znalazł się drobiazg, który nie jest zgodny z prawdą. Nigdy nie deklarowałam swojego poparcia dla niepodległości Kosowa.

Przytaczane są nawet rzekome twierdzenia mojej córki, żeby naruszyć jej prywatność. Bardzo kocham moje dzieci, jestem z nich dumna. Wychowaliśmy je z mężem na mądrych, dobrych ludzi. Nie fotografowałam się z nimi, więc pani redaktor nie ma prawa wciągać ich w swoje konstrukcje literackie.

Od początku swojej kariery politycznej zastanawiałam się nad powodem, dla którego taki galimatias robiono z moim życiorysem. Byłam zawsze osobą bardzo zajętą, nie miałam czasu na zajmowanie się wiecznymi sprostowaniami. Artykuł jest bardzo sprytną manipulacją na mój temat, mającą przede wszystkim podważać moją wiarygodność w moim własnym obozie.

Pamiętam, że po objęciu z rekomendacji ś,p, Lecha Kaczyńskiego w 2002 roku funkcji koalicyjnego, reprezentującego PiS wiceprezydenta Gdańska, byłam jedynym zastępcą Pawła Adamowicza o rodowodzie solidarnościowym. Z jakichś powodów nie było to na rękę rządzącej Platformie, i ten fragment, ważny i obszerny mojego życiorysu był zawsze pomijany. A do dziś na forach internetowych wypisuje się, że sprawowałam tę funkcję z ramienia PO. Jako człowiek, który związał się z Solidarnością jeszcze na studiach, w 1981 roku, znałam wiele osób, które są obecnie znane i zupełnie inaczej ulokowane politycznie niż ja.

Ale: Nie byłam „rozżalona” twierdzeniem, że Bronisław Geremek mnie nie zna. Raczej uważałam to za zabawną fikcję. Na stronie internetowej PiS podawałam już przykłady kolizji merytorycznych, w jakie wchodziłam w 1989 roku z Bronisławem Geremkiem. Mój stosunek do niego ustalił się, gdy jesienią 1990 roku przeczytałam w niemieckim tygodniku „Der Spiegel” wywiad z nim, w którym opisywał ówczesne otoczenie kandydata na prezydenta Lecha Wałęsy i jego koncepcje jako zagrożenie dla demokracji w Polsce. Chodziło przede wszystkim o Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Nigdy nie „pomagałam Bronisławowi Geremkowi w tłumaczeniu”, bo on pracował w Warszawie, a ja w Gdańsku i pracownicy Biura Zagranicznego Komisji Krajowej mu w żadnej mierze nie podlegali. Owszem, Warszawa próbowała przejąć funkcję „centrali zagranicznej„ Solidarności, ale jej się to nie udało. Również ja miałam w tym swój udział.

  1. W roku 1981 w Komisji Krajowej były dwa działy: tłumaczy i merytoryczny, zagraniczny. Ja byłam pracownikiem tego drugiego. A po 1989 roku byłam najbardziej doświadczonym z pracowników merytorycznych Biura Spraw Zagranicznych, faktycznie, a potem formalnie kierowałam tym Biurem.
  2. Z Bogdanem Lisem znałam się, oczywiście wcześniej, ale blisko współpracowałam od 1989 roku do mojego odejścia z Solidarności w 1992 roku, bo nadzorował Biuro Zagraniczne. Ponieważ zajmowałam się sprawami organizacji międzynarodowych, w tym MOP, merytorycznie podlegałam w tej roli Lechowi Kaczyńskiemu.
  3. Nie tłumaczyłam nigdy Lecha Wałęsy po wygranych przez niego wyborach prezydenckich, wcześniej – tak, bo Solidarność była takim miejscem, gdzie wszystkie umiejętności musiały być wykorzystane, nie było nas, zaangażowanych w sprawy zagraniczne zbyt wielu Np. w czerwcu 1989 roku dwie, czasem trzy osoby. I tłum odwiedzających Gdańsk polityków.
  4. Nie uczestniczyłam w wyjeździe Lecha Wałęsy do Japonii. W tej wizycie, w 1981 roku, delegacji towarzyszyła Magda Wójcik. Informacja o wizycie w Japonii jest szczególnie szkodliwą manipulacją. Nie dość, że wydarzenie nie miało nigdy miejsca, rzekome moje przechwałki przeczą żelaznej regule, którą stosowałam w czasie pracy w Solidarności i w każdym innym miejscu. Tłumaczyłam wiernie, jestem z definicji przeciwnikiem instytucji „szarej eminencji”, manipulatora. Pani redaktor była łaskawa zastosować metodę, którą opisałam już w swoim felietonie „Elity” na stronie internetowejpis.org.pl, opisując ataki (na przykładzie ataku ze strony Wałęsy) na ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Napisałam, że jeśli kogoś się chce totalnie zniszczyć, atakuje się najmocniejsze cechy. Rzetelność w pracy zagranicznej była jednym z moich największych atutów. Przypuszczam, że metoda „odwracania kota ogonem” jest metodą operacyjną.
  5. Stykałam się oczywiście, choć sporadycznie, z Tadeuszem Mazowieckim, ale nie przypominam sobie momentu, kiedy go tłumaczyłam
  6. Nie pracowałam w stanie wojennym w spółce, która była „przechowalnią ludzi Solidarności”. W tym czasie byłam bez pracy. Pomagałam mężowi w utrzymaniu domu, udzielając korepetycji z języków obcych. W 1987 roku z częścią gdańskiej opozycji i niezleżnych dziennikarzy założyliśmy spółkę Modem (m.in. z Maciejem Łopińskim), to nie był stan wojenny.
  7. Nie stykałam się w okresie rządu Jerzego Buzka z Kazimierzem Marcinkiewiczem, nie mógł spowodować mojego odejścia, bo sama podałam się do dymisji w momencie, gdy rządy w Polsce objął Leszek Miller. Z Kancelarii Premiera Jerzego Buzka odszedł natomiast Kazimierz Marcinkiewicz, ale ja nie miałam na to żadnego wpływu.

Czy prawda o polityce zagranicznej Komorowskiego/Tuska/Sikorskiego aż tak zabolała? Nie jestem „kobietą o dwóch twarzach”. Ta figura retoryczna niesie za sobą jakąś brzydką, czarną sugestię. I jakoś nikt nie chce jej wyrazić wprost, lepsze są aluzje, insynuacje, kolejna „narracja”.

Tym razem się nie uda. Ja już odczytałam tę grę.

Anna Fotyga

Powiązane wpisy

Leave a Reply