„Mędrca szkiełko i oko”

Dawno, dawno temu, kiedy Stefan Bratkowski próbował reformować poprzedni system, w jednej z trójmiejskich gazet (tak to zapamiętałam) przeczytałam notatkę opisującą, jak Adam S., okradłszy staruszkę, wmieszał się w grupę obywateli i poderwał ich do biegu okrzykiem: „Łapać złodzieja!” Zachwyciła mnie wówczas absurdalność opisanej sytuacji. Przypomniał mi o niej wywiad, którego pan redaktor Stefan Bratkowski, honorowy przewodniczący Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich udzielił na antenie TVN24 Konradowi Piaseckiemu.

Lubiłam czytać teksty Stefana Bratkowskiego, podziwiałam jego inteligencję, erudycję, odpowiadało mi jego „odchylenie” gospodarcze, modernizacyjne. Pierwszym tekstem, który wzbudził moje poważne wątpliwości był artykuł zatytułowany „Najdłuższa wojna nowoczesnego świata”, zamieszczony w numerze 1126 tygodnika „Wprost” z 27 września 2004 roku. Zgadzałam się z zawartą w nim, chłodną i bardzo pesymistyczną diagnozą stosunku Niemców i Niemiec do Polski. Wszystkie przytoczone przykłady były rzetelnie dobrane, prawdziwe. Redaktor Bratkowski opisywał nawet taką „podskórną” pogardę, jaką Niemcy czują do Polaków. Pierwszy wniosek, jaki z diagnozy wynikał, wskazywał, że polsko-niemieckie pojednanie nie dokonało się. W relacjach społeczeństwa niemieckiego do Polaków nadal trwała II wojna światowa. Ta teza sformułowana była bardzo ostro i dosadnie. Oczekiwałam dalszej analizy możliwości, polskiej reakcji, gry, wykorzystania forum unijnego, programu wymuszania innego traktowania. Nic podobnego nie znalazło się w artykule. Zakończony został wnioskiem ogólnym: „Potrzeba nam nowego pojednania”. Przesłaniem tekstu była wiara, że skoro dotychczasowe pojednanie nie przyniosło rezultatów, to nowe, prawdziwe powiedzie się. Byłam już w tamtym czasie eurodeputowaną i uderzyła mnie naiwność rozumowania u publicysty, którego dotychczas uważałam za bardzo racjonalnego. Następne lata przyniosły niezwykle gwałtowną reakcję polskiego establishmentu na prowadzoną przez Ś.P. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i PiS politykę wobec Niemiec. A przecież Polska nie była tym państwem, które psuło stosunki. Adekwatną reakcję na działania partnera manipulowane przez media społeczeństwo nazywało agresją. Establishment w tym czasie chciał się jednać….

Znacznie bardziej precyzyjny obraz poglądów polskiej klasy politycznej uzyskałam po zapoznaniu się z raportem z grudnia 2007, który opracowano w reaktywowanym staraniem m.in. Stefana Bratkowskiego Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość”. Nie popełniono w nim już błędu niespójności. Różową farbą namalowano obraz zapoczątkowanego w latach dziewięćdziesiątych polsko-niemieckiego pojednania. Oto fragment tekstu: „…pojednanie polsko-niemieckie, które było i jest przez większość społeczeństwa postrzegane jako ogromne osiągnięcie obu państw i narodów…” W raporcie dość cynicznie opisano metodę, w myśl której Polska ma prowadzić bezproblemową (dla Niemiec, oczywiście) politykę zagraniczną. „Stan pewnego zawieszenia niektórych kwestii prawnych nie hamował rozwoju stosunków politycznych, obywatelskich, kościelnych i kulturalnych. W tych sferach dokonywał się zaawansowany proces pojednania”. Nie może więc dziwić, że apologeta polityki pojednania za wszelką cenę nie reaguje na działania RAŚ na Śląsku, na wpływy niemieckie na Pomorzu i Pomorzu Zachodnim. Nie spędza mu snu z powiek Gazociąg Północny, postęp budowy Centrum przeciw Wypędzeniom i polskie ustępstwo w sprawie statusu mniejszości polskiej w Niemczech. Milczy, gdy niemiecki Bundestag odmawia uchylenia dekretu Goeringa i rehabilitacji „Rodła”.

Zagrożenia dla demokracji dostrzega natomiast w partii Prawo i Sprawiedliwość i w jej Prezesie, Jarosławie Kaczyńskim. Dobitnie zabiera głos w tej sprawie. Agresję uważa za cechę charakteryzującą Jarosława Kaczyńskiego i przypisuje to wpływom ideologii Carla Schmitta.

Zajmijmy się najpierw agresją. Przypomnę Państwu i Panu Redaktorowi wypowiedzi czołowych polityków PO ( lub takich, którzy kiedyś nimi byli):

  • Podczas Rady Europejskiej 15 października 2008 r. Śp. Prezydent Lech Kaczyński opuścił salę, ustępując miejsca ministrowi. Poprosił premiera o późniejsze zrelacjonowanie debaty. „Chcieć, to ty sobie możesz” – odpowiedział szef rządu.
  • Donald Tusk: „Powiem brutalnie, na tym szczycie nie potrzebuję pana prezydenta” RE 15 października 2008 roku.
  • Donald Tusk: „Wyginiecie jak dinozaury” – w Sejmie do opozycji marzec/kwiecień 2010 roku.
  • Marszałek Bronisław Komorowski po incydencie w Gruzji „Z tej odległości to tylko ślepy snajper…” Tak podsumował zagrożenie, w jakim znalazła się głowa Państwa.
  • Radosław Sikorski: „ Można być prezydentem i jednocześnie chamem”
  • Julia Pitera: „Polska z twarzą Lecha Kaczyńskiego jest ponura”
  • Julia Pitera: „To prezydent, który straszy”
  • Marszałek Bronisław Komorowski: „Polska braci Kaczyńskich przelicytowała Łukaszenkę”
  • Radosław Sikorski: „Prezydent może być niski, ale nie może być mały”
  • Radosław Sikorski: „Były prezydent Lech Kaczyński” podczas prawyborów w PO nie atakował kontrkandydata, tylko urzędującą głowę Państwa (wiec w Bydgoszczy)
  • Janusz Palikot: „Marzeniem Jarosława Kaczyńskiego jest, by zabił go szaleniec…”
  • Janusz Palikot: „Apeluję do Lecha Kaczyńskiego by wytrzeźwiał i wreszcie przedstawił opinii publicznej co naprawdę myśli w pełni swoich przytomnych sił”. Tak ówczesny wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego PO zwrócił się do Prezydenta RP z apelem o wypowiedź w sprawie Traktatu Lizbońskiego. Dodatkowo przypomnę Panu Redaktorowi, że działo się to w czasie, gdy traktatu nie ratyfikowały również takie państwa jak Niemcy. To w ich interesie było wskazywanie palcem na Polskę, a personalnie Śp. Prezydenta jako przeszkodę w realizacji „projektu europejskiego”.
  • Janusz Palikot „Lech Kaczyński jest już na wpół martwy” To na kilka dni przed śmiercią Prezydenta, zgnębionego chorobą Mamy.
  • Janusz Palikot: „Bronisław Komorowski pójdzie na polowanie na wilki, zastrzelimy Jarosława Kaczyńskiego, wypatroszymy i skórę wystawimy na sprzedaż.
  • Donald Tusk: „Gdy Palikot jest w formie, to jego wybryki ożywiają scenę polityczną.

Obóz rządzący w Polsce po 2007 roku w taki sposób wyrażał się o partii opozycyjnej i o urzędującym Prezydencie RP, wybranym w powszechnych wyborach. Przyznam, że czekałam na głos sprzeciwu osób takich jak Stefan Bratkowski. W trakcie wywiadu udzielanego Konradowi Piaseckiemu w pewnym momencie szacowny gość powiedział o Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego: „To przecież była o p o z y c j a”. Zgodnie z Konstytucją RP był to, Panie Redaktorze, urząd obsługujący organ najwyższej władzy w Polsce. Nie może autorytatywnie wypowiadać się o porządku demokratycznym ktoś, kto nie odróżnia władzy od opozycji. Kohabitacja to często spotykana w systemach demokratycznych sytuacja władzy. I tylko w Polsce została przez większość parlamentarną (która utworzyła rząd i była wspierana przez cały salonowo-medialny establishment) doprowadzona do opisanego powyższymi cytatami – wynaturzenia. To wynaturzenie koledzy redaktora Bratkowskiego, publicyści, nazwali „przemysłem nienawiści”.

Wróćmy jednak do zarzutów o wpływy faszyzmu na działanie największej partii opozycyjnej w Polsce. Przywoływane, zupełnie bezsensownie, jest nazwisko Carla Schmitta. Jego postać jest elementem debaty wewnątrzniemieckiej. Padło jednak w kontekście działań PiS nazwisko Hitlera i Mussoliniego, a to jest już poważną sprawą.

Po katastrofie smoleńskiej artyści śpiewali „Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena. Nie chcieli by „słowem złym zabijał tak jak nożem – człowiek.”

Nie szukajmy analogii z hitlerowskimi Niemcami. U nas jeszcze nie zginął w żadnym obozie Fritz Gerlich. Zdarzyły się jednak sytuacje w najwyższym stopniu niepokojące.

Pański kolega, Panie Redaktorze, były opozycjonista, obecnie niezależny dziennikarz Klaudiusz Wesołek, został skazany przez sąd za wykonywanie zawodu: rejestrowanie za pomocą kamery wydarzenia politycznego. Osadzono go w więzieniu, podjął głodówkę. Czy to nie jest sytuacja, w której honorowy przewodniczący Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich powinien bić na alarm?

Dotkliwie pobity (liczne, poważne urazy neurologiczne) został inny niezależny dziennikarz – Michał Stróżyk. Co Pan na to, Panie Redaktorze? Są liczne dowody, że nie stanowił żadnego zagrożenia dla demokracji.

W trakcie próby składania kwiatów przed Pałacem Prezydenckim użyto siły wobec dwóch posłanek. Widziałam te drobne, eleganckie panie w szpileczkach. I tych uzbrojonych po zęby obrońców porządku. Panie zostały poturbowane, jesteśmy bezpieczni. Przypominam – były posłankami, chronionymi immunitetem.

I kto tu pozostaje pod wpływem totalitaryzmu, Panie Redaktorze?

W kampanii referendalnej ws. akcesji Polski do Unii Europejskiej euroentuzjaści używali bardzo ostrego, wyrażającego pogardę, wykluczającego języka w stosunku do przeciwników akcesji. Jarosław Kaczyński prosił wtedy o zaniechanie aroganckiej retoryki i o akceptację pluralizmu.

30 kwietnia 2004 roku, w przeddzień polskiej akcesji do UE, na ulicach Łodzi odbył się marsz z pochodniami. Na jego czele szli: Iwona Śledzińska-Katarasińska i Cezary Grabarczyk. Przeciwnikom nie szczędzono szyderstwa i pogardy. Nie wzbudziło to jednak Pańskiego niepokoju, Panie Redaktorze. Dlaczego więc stosuje Pan podwójne standardy nazywając marsze pamięci, odbywane w miesięcznice katastrofy smoleńskiej „fackelzugami” i sugeruje ich związki z faszyzmem?

Dlaczego tak zaniepokoiły Pana obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej? Od wrażliwego dziennikarza oczekiwałabym raczej zainteresowania przebiegiem śledztwa smoleńskiego i naturą pojednania polsko-rosyjskiego, które nastąpiło po katastrofie.

2 kwietnia 2010 roku Stefan Bratkowski umieścił na portalu Onet.pl swój felieton zatytułowany „Rosja w poszukiwaniu tożsamości”. Zawarł w nim wiele interesujących spostrzeżeń. Apatia i bezwolność rosyjskiego społeczeństwa skojarzyła mu się zapewne ze snem, bo postulowaną transformację nazwał „rozbudzeniem”. „Rozbudzenie Rosji – „młodej Rosji” – do cywilizacji i zdrowia – to wedle mojej prognozy może być kwestią dziesięciu – piętnastu lat”.

Rozbudzenie, obudzenie, przebudzenie. Polskie społeczeństwo przez ostatnie lata było na przemian straszone dyktaturą PiS i usypiane propagandą sukcesu rządów Platformy. Świadomość upokorzenia i bezsilności w wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej skutkowała zbiorową apatią.

Skojarzenie z otrząśnięciem się ze snu i postulat „rozbudzenia” młodego rosyjskiego społeczeństwa zgłoszony przez Stefana Bratkowskiego jest świeżą, oryginalną figurą stylistyczną. Podobny postulat „obudzenia się” zgłoszony w stosunku do własnego społeczeństwa przez Jarosława Kaczyńskiego jest faszyzmem, naśladowaniem Hitlera i Mussoliniego. Co wolno autorytetom… A poza tym, tu chodzi o rosyjskie społeczeństwo. Jego wyższość opisuje najlepiej kolejny cytat ze Stefana Bratkowskiego: „Otóż wyobrazić sobie można, że jak w Polsce lat 70-tych ubiegłego stulecia, krystalizuje się w Rosji krąg wybitnych umysłów znacznie większego znaczenia niż tamto nasze grono – że uformuje się swoista przeciwwaga do władzy politycznej, krąg ludzi z autorytetem, liczących się dla myślących ludzi Rosji i dla świata.” Autorytety wszystkich krajów łączcie się.

Anna Fotyga

Powiązane wpisy

Leave a Reply