Polska wobec interwencji w Libii

Mój tekst wskazujący motywy, którymi kierował się premier Donald Tusk, budując polskie stanowisko wobec interwencji w Libii wywołał niemałe zamieszanie w mediach. Na portalach NowyEkran.pl, WPolityce.pl i po trosze na Salonie24, gdzie się ukazał, stał się pretekstem do bardzo ciekawej dyskusji blogerów. Pominę argumenty obsceniczne, przeważnie kierowane ad personam. Nie mogę powiedzieć, że się do nich przyzwyczaiłam, ale traktuję ze spokojem. Pojawiło się jednak wiele argumentów merytorycznych, z którymi się nie zgadzam. Ze względu na wysoki poziom kultury ich autorów, chciałabym spróbować przekonać ich do swoich racji.

Przypomnę Państwu niektóre fakty, które przytoczyłam w artykule „Wystarczy poczekać…”

1. Premier Donald Tusk odwołał swoją wizytę w Wielkiej Brytanii. Media podawały, a premier nie dementował, że powodem było uniknięcie konsultacji w sprawie interwencji.

2. 17 marca 2011 weszła w życie rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ nr 1973 dająca społeczności międzynarodowej mandat do działań militarnych wobec reżimu, który jeszcze kilka dni wcześniej opinia publiczna uważała za niezwykle brutalny. Od głosu wstrzymały się kraje BRIC (w tym Rosja) oraz niestały członek RB- Niemcy.

3. MSZ Rosji wyraził ubolewanie z powodu interwencji.

4. Premier pojechał na konferencję, ale jeszcze przed wylotem dawał bardzo niedyplomatyczne i zdecydowane sygnały, co myśli o działaniach koalicji zachodniej. Na pytania dziennikarzy odpowiadał ostentacyjnie lekceważąco np. o zaangażowaniu statku „Ksawery Czernicki”.

Przypominam sobie wydarzenie sprzed pięciu lat. W sierpniu 2006 roku niezwykle zaostrzył się konflikt libańsko-izraelski. Wcale nie było łatwo wywalczyć dla Polski miejsce przy stole negocjacyjnym demokratycznego świata. Tak jak teraz, wśród polityków różnych opcji politycznych pojawiały się argumenty finansowo-pacyfistyczne przeciw jakiemukolwiek angażowaniu się Polski. Przeważnie były one nieprecyzyjne, nie uwzględniały faktu, że np. misje ONZ- były finansowane przez tę organizację, a udział w misjach NATO dawał nam również pewne korzyści. Śp. prezydent Lech Kaczyński i urzędujący premier Jarosław Kaczyński prezentowali stanowisko jasne, klarowne i niezachwiane; ze względu na położenie geopolityczne i doświadczenia historyczne Polska musi mieć dużą, sprawną, wyćwiczoną i dobrze wyposażoną armię. Prezydent powtarzał, że armia musi ćwiczyć, a jeśli uczestniczy w przedsięwzięciach, które są rozwiązywaniem międzynarodowego problemu, z mandatem ONZ, znacznie podwyższa to jej prestiż międzynarodowy i powoduje, że nasi sojusznicy są bardziej skłonni do pomocy w modernizacji armii i instalowania urządzeń sojuszniczych na naszym terytorium.

Słuszność tego poglądu dostrzegałam na każdym kroku, nasi partnerzy również. A wysoka pozycja Polski nie wszystkim odpowiadała. Pierwszą konferencję ew. interwentów wprowadzających rozejm w Libanie organizowały Włochy. Nie zostaliśmy na nią zaproszeni, mimo stacjonującego w Libanie polskiego kontyngentu. Uruchomiona została jednak cała siła polskiej dyplomacji, przerwałam urlop, żeby osobiście uczestniczyć w spotkaniu ministrów spraw zagranicznych UE. My mogliśmy podnieść głowę i mówić; „od lat mamy tam kontyngent, świetne, przeszkolone we wspólnych operacjach dowództwo. Mamy zrównoważone stosunki- świetne z Izraelem i ze światem arabskim”. Tym przedstawicielom prawej strony sceny politycznej, którzy próbują insynuować jednostronność relacji rządu PiS na Bliskim Wschodzie odpowiadam: żaden rząd i żaden prezydent nie miał tak intensywnych kontaktów zarówno w świecie arabskim, jak w Izraelu. Mogliśmy angażować się, jako jeden z poważniejszych partnerów, w zamian żądaliśmy respektu dla naszych interesów na Wschodzie. Skutecznie.

Co zrobiłby premier Jarosław Kaczyński teraz, gdy zapadają decyzje na temat przyszłości Libii?

Po pierwsze kierowałby się swoją olbrzymią wiedzą na temat polityki obronnej państwa, mechanizmów gwarantujących jego bezpieczeństwo, status i podwyższających pozycję. Są państwa, które z różnych powodów, przeważnie historycznych, nie mogą kierować się wyłącznie takimi przesłankami. Chyba nie minął jeszcze odpowiedni okres, który pozwoliłby wojskom niemieckim pojawić się np. pod Tobrukiem., czy El Alamein. A polskie nigdy nie miały tego dylematu. I to przede wszystkim Niemcom zależało, żeby Polska nie budowała swojej zbyt wysokiej pozycji w Europie Środkowej i Wschodniej przez swoją zdolność ekspedycyjną. Państwa naszego regionu ćwiczyły integrację i zdolność współdziałania w sprawach wojskowych podczas misji, w których liderem były USA. To przeszkadzało również Rosji.
To prawda, że zmienił się układ sił, mamy amerykański „reset” Polska po Smoleńsku jest niebywale okaleczonym państwem. Państwem, którego wiarygodność z powodu śledztwa w tej sprawie została straszliwie nadwyrężona. W sytuacji, gdy Rosja forsuje swoją koncepcję bezpieczeństwa globalnego, grożącą naszym osuwaniem się w jej strefę wpływów, bardziej niż powietrza potrzebujemy przywództwa , które nie jest uwikłane w dziwne zależności.

Gdyby jakieś kalkulacje polityczne (które trudno mi jednak sobie wyobrazić) nakazywały ograniczenie polskiej ekspansji. Jarosław Kaczyński zabiegałby o nawet symboliczny polski udział, żeby pozostać przy stole. Pamiętam, jak państwa wysyłały do Libanu a to patrole powietrzne, a to kilku ekspertów na granicę z Syrią. I wszyscy komunikowali – nie możemy więcej, ale jesteśmy, zależy nam. Premier Kaczyński miałby wielki argument – w Mirosławcu straciliśmy kwiat dowództwa lotnictwa, w Smoleńsku poległa wielka grupa naszych dowódców i Zwierzchnik Sił Zbrojnych.. Nie możemy tym razem zaangażować się, Cierpimy, ale odbudujemy naszą siłę. Wspieramy was jednak politycznie jak rzetelny sojusznik, jesteśmy częścią Zachodu.

Donald Tusk tego nie jest w stanie zrobić. Po pierwsze dlatego, że chciałby Smoleńsk zakopać, zasypać i zapomnieć o nim. Po drugie, w niezrozumiały sposób łasi się do tych, którzy mają sprzeczne z naszymi interesy. Wolno mu podejmować inne decyzje. Uważam je za śmiertelnie niebezpieczne. Ma jednak obyczaj jednoczesnego, niezrozumiałego dla mnie obrażania partnerów; USA w sprawie tarczy i teraz członków „ koalicji chętnych” – naszych sojuszników, jakby komuś chciał pokazać: „patrzcie, jaki jestem odważny!”.

Anna Fotyga

Powiązane wpisy

Leave a Reply